Ostatnio wypracowałam sobie nowy zwyczaj, taki codzienny,
poranny rytuał; wstaję dość wcześnie, siadam w ulubionym fotelu na balkonie,
popijam pyszną kawę i zerkając na ludzi spieszących się do pracy, czytam
książkę, ciesząc się przy tym, że ja nigdzie iść nie muszę. :) Ostatnio w tym
leniuchowaniu towarzyszyła mi powieść „Czary w małym miasteczku” Marty
Stefaniak, po której moje odczucia, w przeciwieństwie do pogody, są raczej
letnie.
Małe, polskie miasteczko jakich wiele. Szare, bure i ponure,
pełne smutnych i nieszczęśliwych ludzi. Jednak pewnego dnia los jego
mieszkańców odmienia się gdy jednym z autobusów przyjeżdża pogodna starsza
pani, którą można by określić mianem dobrej wróżki. Za pomocą jej sztuczek i
czarów szczęście nagle uśmiecha się do ludzi, a miasto rozkwita. Jednak śladem
dobrej staruszki podąża także „ta zła”, czarna Kawka...
Lubię różnorodność, więc tego typu lekkiej lekturze, po
którą zdarza mi się od czasu do czasu sięgnąć, mówię „czemu nie?”. Tak więc
przeczytałam, choć zachwytów niestety nie ma. :(
Najbardziej podobała mi się pierwsza część książki, gdzie
autorka prezentuje portrety mieszkańców miasta. Ciekawie i dosadnie ukazana
jest nasza polska, małomiasteczkowa rzeczywistość. I choć może niektóre tematy
zostały potraktowane zbyt lekko, to można śmiało stwierdzić, że autorka jest
dobrą obserwatorką. Udało się jej stworzyć całkiem wiarygodne portrety
bohaterów, w których można łatwo dopatrzyć się klasycznych cech charakteru
nękających polskie społeczeństwo. Niestety, o wiele mniej podobały mi się dwie
kolejne części, w których wkraczają czary. Absolutnie nie jest to realizm
magiczny na miarę Guillaume Musso czy Cecelii Ahern, a raczej infantylna
bajeczka dla dorosłych. Taka leciutka rozrywka na dwa wieczory i, jeśli taki
był zamiar autorki, to w porządku, udało się uzyskać taki efekt. Wydaje mi się
jednak, że cel był inny, a pisarka, poruszając pewne ważne problemy, takie jak
pedofilia w kościele czy alkoholizm, chciała stworzyć coś głębszego i
poruszającego. Jeśli taki był jej zamiar to niestety, ale klapa. :(
Książkę określiłabym mianem miłego, nieco dziecinnego, choć
przyjaznego czytadła, takiego „ku pokrzepieniu”, w sam raz na gorszy humor.
Mimo, że czyta się je szybko i lekko, to pozycja na pewno nie należy do grona
tych przebojowych. Miła, nawet sympatyczna lektura, ale bez rewelacji. Czegoś
mi zabrakło... Kto ma ochotę na taką lżejszą powieść, niech czyta. Jednak nie
będę nikomu wmawiać, że to obowiązkowa pozycja i że coś stracicie jeśli ją
ominiecie. Tak, jak książkowe miasteczko nie wyróżnia się niczym szczególnym,
tak samo ta książka nie wybija się niczym wyjątkowym na tle innych, lepszych
publikacji.